wtorek, 13 września 2016

Rozdział 2

         Obudził go ból na całym ciele. Wrzasnął odruchowo. Po chwili, która wydawała się wiecznością, ból ustąpił. Otworzył oczy próbując złapać oddech. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że stał nad nim Lucjusz Malfoy.
- Wstawaj Potter. Czarny Pan czeka na ciebie. - oświadczył uwalniając go od krążka i szarpiąc go w górę. Nie protestował i dał się prowadzić przez mężczyznę. Po nie całej minucie stanęli przed dobrze znanymi Potterowi drzwiami. Blondyn wepchnął go do pomieszczenia, a ten, potykając się o coś, upadł. Gdy podniósł głowę zdał sobie sprawę, że widzi czarne buty, a gdy podniósł nieco bardziej głowę, stwierdził iż leży u stóp Voldemorta. Wzrok mężczyzny mówił, aby wstał. Z trudem to zrobił.
- Miałeś dużo czasu na przemyślenie mojej propozycji, Potter... - przemówił swoim zimnym głosem, gdy ten już stał i patrzył na niego w milczeniu. - ...Słucham, jaka jest twoja decyzja?... - spytał wpatrując się w niego uważnie. Jednak Harry dalej milczał. Przebywał w tym domu już od miesiąca będąc torturowanym maksimum co trzy dni. Za każdym razem, gdy stał przed tą gadziną było mu już wszystko jedno, co się z nim stanie. Nagle wyczuł ból blizny i spojrzał na mężczyznę zmierzającego ku niemu. Próbował się cofnąć, ale Malfoy go powstrzymał chwytając za barki. - ...Powiedz mi, Harry czy chcesz być nadal torturowany?... - spytał czarownik, wciąż idąc ku niemu wolnym krokiem. Harry pokręcił przecząco głową. - ...Czy chcesz aby twoim bliskim coś się stało?... - zadał kolejne pytanie, robiąc kolejny krok. Potter skulił się i ponownie zaprzeczył, wciąż nic nie mówiąc. - ...A czy chcesz abym cię uwolnił? - spytał ten. Harry zareagował niemalże komicznie. Oddech stał się szybszy, a w oczach tlił się ogień nadziei oraz niedowierzania.
- Tak. - odpowiedział cicho.
- Dobrze... - Voldemort uśmiechnął się przerażająco. - ...Tak więc, Potter jeśli chcesz abym cię uwolnił, nie będziesz tak często torturowany. Chyba, że przegniesz. - dodał zimno. Harry jednak wyczuwał, że, jak to się mówi: Coś za coś.
- Jednak chcesz coś w zamian. - zauważył Harry.
- Owszem, Potter. W zamian za wolność przyłączysz się do mnie. Jeśli będziesz nadal się opierał będziesz mnie błagał o litość i szybką śmierć. - oświadczył. Harry przełknął ślinę. Zatrząsł się bezwolnie.
- Powiedzmy, że się zgodzę... - powiedział trzęsącym się głosem. - ...Czy moim bliskim nic nie będzie grozić z waszej strony? - spytał. Riddle lekko się uśmiechnął.
- Cóż, jeśli się do mnie przyłączysz zapewnię nietykalność każdego, na kim ci zależy. Jednak jeśli sprzeciwisz mi się, zostaniesz ukarany zamiast nich. Jeśli przegniesz swoim temperamentem... - zbliżył się do niego jeszcze bardziej i wyciągnął ku niemu rękę. Harry próbował się cofając, ale pan Malfoy nie pozwolił mu na to. Chwycił go dodatkowo za włosy odchylając głowę do tyłu, tak aby patrzył na czarnoksiężnika, który wciąż zbliżał swoją rękę. - ...Widzę w twoich oczach, że boisz się mojego dotyku... - stwierdził Riddle uśmiechając się z satysfakcją. - ...Zauważyłem też, że cierpisz bardziej niż pod działaniem najsilniejszego Cruciatusa... - dodał z drwiącym uśmieszkiem. - ...Cruciatus jest niczym w porównaniu z bólem, jaki ci zadaję jednym dotknięciem palca. Czego doświadczałeś za każdym razem. Tak więc jaka jest twoja decyzja? - spytał cofając rękę. Harry drżał. Zamknął oczy pozwalając pojedynczej łzie popłynąć po policzku. Patrząc na Riddle'a myślał o swoich przyjaciołach i bliskich. "Czy nic im nie jest?"; "Martwią się o niego?". Wciąż myślał jak się wydostać z tego bagna. To, że tu jest, jest winą tego całego Croucha.
- Powiedz mu, aby mnie puścił, wtedy pogadamy na spokojnie... - poprosił. Voldemort przez chwilę na niego patrzył, a potem skinął głową na Śmierciożercę. Malfoy puścił chłopca i cofnął się kilka korków, ale nie opuszczając pomieszczenia. Harry postąpił dwa kroki do przodu biorąc się w garść. Ponownie zamknął na chwilę oczy, tym razem przypominając sobie słowa przepowiedni Trelawney z ubiegłego roku: JESZCZE BARDZIEJ POTĘŻNY I STRASZNY NIŻ PRZEDTEM. Spojrzał na czerwonookiego. - ...Jeśli się zgodzę... obiecasz mi, że nie tkniesz moich bliskich? - spytał Harry drżącym głosem.
- Jeśli się zgodzisz, Potter rozkażę moim Śmierciożercom, by nawet na nich nie spojrzeli. - odparł.
- Dobrze. Trzymam cię za słowo. Tak więc... zgadzam się... - powiedział z trudem przełykając ślinę. Voldemort uśmiechnął z trumfem. - ...Mam jeszcze jeden warunek... - Voldemort zmrużył oczy i nakazał, aby jego sługa wyszedł. Harry lekko się zachwiał, gdy Voldemort zrobił krok ku niemu. - ...Nie tyko się do ciebie przyłączę, ale także będę twoim uczniem. Nauczysz mnie tego, co potrafisz, bez wyjątku. Ostatnią próbą jak mniemam jest użycie Klątw Niewybaczalnych. - oświadczył. Czarnoksiężnik wpatrywał się w chłopca intensywnym wzrokiem. Chodząc w tą i z powrotem myślał. Po pięciu minutach zatrzymał się, po czym podszedł do Pottera. Chwycił jego prawe ramię i machnął nad nim różdżką pisząc swoje inicjały. Harry'ego zapiekło to, co robił.
- To na wszelki wypadek... - wyjaśnił Lord. - ...Jeśli cię zapiecze masz bezzwłocznie do mnie przybyć. Nie umiesz się teleportować, więc ktoś będzie na ciebie czekać, gdziekolwiek byś nie był i zabierze cię do mnie. Do tego czasu masz wysyłać mi listy o tym co robisz i co się dzieje wokół ciebie. Czy to jasne? - nakazał.
- Ale... ale... - zająknął się Harry wpatrując się w znamię, jednak, gdy zobaczył groźne spojrzenie Voldemorta odpowiedział. - ...Dobrze. - czarnoksiężnik zbliżył swoją twarz do chłopca.
- Lekcja numer jeden: Masz do mnie mówić per "panie". Rozumiemy się? - syknął.
- T-tak, p-panie. - wyjąkał Harry. Riddle cofnął się trochę, ale ich oczy były wciąż bardzo blisko.
- Na początek to mi wystarczy, jednak popracujemy także nad odpowiednią wymową... - machnął różdżką a więzy opadły. Harry'emu nieco ulżyło, gdy został uwolniony z tych CIĘŻKICH lin. - ...Glizdogon, przynieś świstoklik... - rozkazał. Pettigrew wyszedł kłaniając się. - ...Potter, posłuchaj mnie uważnie... - Chłopak spojrzał na Voldemorta. - ...Gdy wrócisz do Hogwartu nie wspomnisz ani słowem o naszej rozmowie, ale o moim powrocie możesz powiedzieć. Zachowasz się jakby wcale nie było tej umowy. A to... - machnął ponownie nad prawym ramieniem Pottera. - ...zamaskuje na jakiś czas znamię. Gdy odbędzie się twoja inicjacja na Śmierciożercę, wypalę ci prawdziwy Mroczny Znak. Do tej pory będziesz robić co ci każę. Lucjusz dopilnuje abyś to robił. Będziesz podlegał także jego woli, dopóki nie staniesz się moim "kundelkiem" jak to dosadnie określiłeś... - w tym momencie przyszedł Glizdogon trzymając w ręku jakiś medalion. - ...Załóż go... - nakazał Harry'emu. - ...Co noc będzie cię sprowadzał do mnie. Dzięki niemu wrócisz do szkoły. - zakończył. Trochę oniemiały Harry chwycił medalion i zniknął.
         Pojawił się pośrodku Wielkiej Sali. Rozglądając się po całym pomieszczeniu, drżał na całym ciele po nie dawnych słowach Riddle'a: "...Gdy wrócisz do Hogwartu nie wspomnisz ani słowem o naszej rozmowie, ale o moim powrocie możesz powiedzieć. Zachowasz się jakby wcale nie było tej umowy...". Drgnął, gdy usłyszał krzyk jego przyjaciół, którzy pierwsi do niego podeszli.
- HARRY!! To Potter! - rozległy zgodne głosy. Wiele osób podbiegło do niego pytając na zmianę: Gdzie był? Jak się tu znalazł? Co się z nim działo?
- Ja... Ja... - Harry rozejrzał się po zgromadzonych. - ...Ja... nie mogę powiedzieć. - wydusił wreszcie i wybiegł z pomieszczenia.
- Harry! - usłyszał jeszcze, ale nie zwrócił na tego kogoś uwagi. Biegł dalej, nie zdając sobie sprawy, gdzie biegnie. Po nie długim czasie zorientował się, że znajduje się na wierzy astronomicznej i rozważa skok z niej. Spojrzał na swoją dłoń. Trzymał w ręku nieduży srebrny medalion ze szmaragdami układające się w literę "S".


- Potter, co robisz? - usłyszał czyjś głos. Obejrzał się i zobaczył Draco Malfoy'a.
- Idź sobie, Malfoy. - warknął zakładając medalion na szyję i chowając go jeszcze dodatkowo pod koszulę. Blondyn zrobił mały krok ku niemu.
- Nie mogę pozwolić na zrobienie tego, co masz zamiar zrobić. - odparł. Obaj milczeli dobre pięć minut.
         Gdy Harry otrząsnął się z szoku odwrócił się i wyszedł. Poszedł prosto do Skrzydła Szpitalnego, gdzie zajęto się jego ranami i skutkami postcruciatusowymi. Od tego dnia zamknął się w sobie nie chcąc z nikim rozmawiać - nawet z przyjaciółmi. Jednak musiał wysyłać wiadomości do Voldemorta. Noc po nocy płakał. Wrócił do domu dopiero pięć dni później, o którym także powiadomił swego "pana".

sobota, 10 września 2016

Rozdział 1

        - Kto mi zakłóca spokój? - spytał zimnym pozbawionym emocji głosem.
- Panie. - odezwał się oszust kłaniając się. Riddle wstał tak szybko, że Harry zaśmiałby się, gdyby nie był w takim położeniu.
- Potter!... - zawołał z szaleńczym uśmiechem, a następnie zaśmiał się, gdzie nie słychać było ani krzty wesołości. - ...Udało ci się! - zachwycił się patrząc na oszusta. Ten uśmiechnął się szaleńczo kiwając potakująco głową. Oczy Voldemorta zalśniły czerwienią.
- Oczywiście, mój panie. Wątpiłeś we mnie?
- Ależ nie, mój wierny sługo... - powiedział Voldemort zbliżając się powoli ku nim. Spojrzał na chłopca, który zadrżał pod jego spojrzeniem. - ...I co Potter? Nie masz dokąd uciec... - oświadczył rozkoszując się swoimi słowami. Harry spróbował się cofnąć, ale facet zanim chwycił go za ramię uniemożliwiając mu ucieczkę. - ...Gdzie jego różdżka? - spytał mężczyzny, ale ten cofnął się puszczając chłopca. Harry spojrzał na oszusta i cofnął się w bok.
- Wraca do poprzedniej postaci. - stwierdził Wybraniec.
- Co ty nie powiesz, Potter. - sarknął. Chwile stali patrząc na proces odmiany, aż w końcu na miejscu Alastora "Szalonookiego" Moody'ego stał...
- Barty Crouch Junior! - zawołał Harry.
- Tak, Potter... - odezwał się Riddle, ale po chwili spytał patrząc na niego. - ...Skąd znasz jego imię?... - spytał. Harry ponownie się cofnął pragnąc zapaść się pod ziemię z dala przed tym spojrzeniem. Znowu został zatrzymany, ale tym razem przez czarnoksiężnika. Chwycił go za bluzę przyciągając go do siebie. Harry jęknął. - ...Zadałem pytanie, Potter. Skąd.Go.Znasz? - spytał, a jego oczy zalśniły groźnie. Jednak, gdy Harry milczał wyciągnął rękę ku jego twarzy. Potter zauważywszy jego gest zawołał w panice:
- Dobrze, powiem! - pisnął. Voldemort spojrzał na niego z uśmiechem, po czym puścił go.
- Widzę ból i strach w twoich oczach. Słuchamy więc, Potter. - powiedział siadając w fotelu z wciąż satysfakcjonującym uśmiechem. Harry patrzył na obu mężczyzn, po chwili wyjaśnił:
- Kilka tygodni temu... - zaczął Gryfon. - ...przez przypadek wpadłem do myślodsiewni profesora Dumbledore'a... - zerknął na młodszego mężczyznę. - ...Widziałem proces Karkarowa. Miał wymienić nazwiska Śmierciożerców, w zamian za wolność. Wymienił kilka osób, w tym syna pana Croucha i Severusa Snape'a. - wyjaśnił cały się trzęsąc.
- Barty? - Voldemort zwrócił się do sługi.
- Tak, panie?
- Czy wiesz coś o tym? - spytał.
- Panie, nie wiedziałem, że Potter wszedł do myślodsiewni, ale prawdą jest to, że Karkarow kilku z nas wydał, w tym mnie. - odparł sługa. Czarnoksiężnik skinął głową na znak, że rozumie. Wpatrywał się w chłopca intensywnym i przenikliwym wzrokiem.
- No, Potter, co ja mam z tobą zrobić? - spytał obserwując jego bezowocne próby uwolnienia się z lin. Harry na niego spojrzał, gdy tylko zaczął mówić.
- Czego ode mnie chcesz? - spytał ostrożnie Potter, obserwując jak Riddle wstaje i zaczyna krążyć wokół niego, jak wilk, który wypatrzył swoją ulubioną zwierzynę.
- Nie domyślasz się? Chcę twojej śmierci. Jednak nim to zrobię, ponowię propozycję sprzed trzech lat: Przyłącz się do mnie, a zapanujemy razem nad światem. - powiedział Voldemort, jak dla niego, łagodnym głosem.
- Drwisz sobie ze mnie?!... - zawołał Potter. - ...Ja miałbym przyłączyć się do mordercy moich rodziców!?... - warknął. - ...Możesz tylko o tym śnić! - wycedził.
- Tak... Już to słyszałem. Dobrze więc. Zmiana taktyki.... - spojrzał na Pottera. Źrenice jego oczu zalśniły niebezpieczną czerwienią. - ...Przyłącz się do mnie, albo zginiesz z mojej ręki tu i teraz. - zasugerował. W jego głosie było wyraźnie słychać groźbę. Harry przełknął nerwowo ślinę.
- Już wolę zginąć, niż być twoim kundlem! - warknął.
- Cóż, zobaczymy co zrobisz jak posiedzisz sobie w zamknięciu. Barty, zaprowadź naszego gościa na dół. Niech przemyśli moją propozycję. - odparł.
- Cokolwiek mi zaproponujesz, Riddle, czy zagrozisz odpowiedź brzmi: nie. - warknął Harry, gdy ten był ciągnięty na korytarz.
- Jeszcze zobaczymy, Potter... - Riddle uśmiechnął się diabelnie. - ...Będziesz torturowany przez moich, jak to nazwałeś "kundli"... - Harry zadrżał bezwolnie. - ...I jeszcze jedno, Potter, jeśli będziesz się upierał przy swoim, twoi bliscy i rodzina będą cierpieć. - zawołał jeszcze na odchodnym. Teraz dopiero Harry się przeraził. Nagle Crouch zrzucił go ze schodów prosto do stóp małej grupki sług Riddle'a. Jęknął głośno, gdyż poczuł jak ktoś go kopnął w bok. Gdy został zmuszony do wstania zobaczył kilku Śmierciożerców. Byli dość zaskoczeni jego widokiem. Jęknął znowu, gdy został brutalnie pchnięty o ścianę i przywiązany do jakiegoś drążka nad głową, a następnie kopnięty boleśnie w brzuch, aż poleciała krew z jego ust. Po chwili w drzwiach coś kliknęło. Załkał. Nie miał drogi ucieczki, zabrali mu także różdżkę i jeszcze ten ból blizny... Nie wiedział do końca czemu go bolała. Oparł się bezwładnie o ścianę. Pojedyncza łza wyleciała mu z oka. Nie wiedział co robić. Voldemort go zaszantażował torturami i grożeniem jego bliskich. Jeśli się do niego nie przyłączy nie dość, że będzie torturowany, to w dodatku opierając się mu coraz bardziej, jego bliscy i rodzina będą w niebezpieczeństwie. Kolejna łza poleciała po policzku. Nie chciał odczuwać bólu zarówno fizycznego jak i psychicznego. Nie wiedział co ma zrobić. Jest zdany na łaskę Lorda Voldemorta. Po długiej chwili rozmyślań i potoku łez, zasnął.

~~*~~

        Obudziło go pieczenie w czole. Otworzył senne oczy i spojrzał na tego kogoś znajdującego się w pomieszczeniu. Uświadamiając sobie kto to, jęknął i skulił się. Próbował się cofnąć, ale uniemożliwiły mu to związane ręce przyczepione do krążka nad głową. Bez skutecznie próbując się uwolnić patrzył jak Voldemort zbliża się wielkimi krokami do niego. Jęknął głośniej, gdy ten stanął niebezpiecznie blisko niego. Riddle przyglądał się mu uważnie. Uśmiechnął się, gdy pochylił nad chłopcem, który ponownie jęknął cofając głowę aż do ściany.
- Strach przed bólem... - szepnął mężczyzna. - ...Boisz się mojego dotyku. - stwierdził nadal się uśmiechając widząc nadchodzącą łzę w oku Gryfona.
- Tak... - szepnął. - ...Czego chcesz? - spytał nieco głośniej.
- Przyszedłem spytać cię czy zdecydowałeś się do mnie przyłączyć. - odparł. Harry patrzył na czarodzieja jednocześnie ze strachem, złością, nienawiścią i niepewnością. Po długim milczeniu między nimi, w końcu odezwała się w chłopcu gryfońska odwaga.
- Nie. Nie zrobię tego! Nie zdradzę moich rodziców ani Dumbledore'a! - zawołał hardo.
- Cóż, skoro taka jest twoja decyzja... - machnął na dwóch Śmierciożerców, a ci zabrali go ze spiżarni i podążyli za swoim panem, który kierował się do jednego z pokoi na piętrze. W końcu, gdy zamknęły się drzwi, Wybraniec spojrzał przed siebie. Voldemort już siedział na wysokim, czarnym tronie wyglądającym na wygodne. Wzdłuż ścian, w pół kręgu, stali Śmierciożercy otaczając ich i zagradzając drogę ucieczki. Na oko było ich więcej niż wtedy, na cmentarzu - przynajmniej z dziesięć osób. Zdezorientowany spojrzał na Riddle'a. - ...Jak widzisz, Potter, nie masz drogi ucieczki, a moich zwolenników jest nieco więcej... - oświadczył. - ...Na razie nie zamierzam ciebie zabić. Zamierzam... - tu urwał, bo Harry zawołał do niego:
- Daj se siana i udław się nim! Nie zamierzam ci służyć! - warknął. Voldemort nie zraził się jego słowami, lecz jego jedyną reakcją na jego słowa były oczy, które zaświeciły wściekłą czerwienią. Zreflektował się jednak powiedziawszy:
- Cóż, skoro dalej się upierasz zrobimy to po staremu... - uśmiechnął się złowieszczo. - ...Jak za dawnych lat mojej świetności... - umilkł na chwilę, po czym uśmiechnął się niepokojąco. - ...Śmierciożercy, pora przywitać naszego Gościa Honorowego w należyty sposób... - Śmierciożercy zaśmiali się na wzmiankę o "gościu". - ...Pamiętajcie jedno: chłopak ma być żywy. Zobaczymy jak długo wytrzyma nasze specjalne powitanie i czy zmieni zdanie, co do przyłączenia się do mnie. - zaśmiał się, a wraz z nim jego słudzy. Harry bardzo się bał i nie wiedział co robić. Był sam. Zupełnie sam. Nagle jakiś czarodziej rzucił w niego jakimś nieznanym mu zaklęciem. Wrzasnął przeciągle. Upadł.
        Tortury trwały nie wiadomo ile. Zaklęcia Śmierciożerców były bardzo raniące i bardzo silne. Jednak to był dopiero początek, gdyż Voldemort co pięć zaklęć pytał się go czy zmienił zdanie. Ten albo odmawiał albo wyzywał go. Po trzech godzinach zemdlał. Voldemort z westchnieniem nakazał sługom nieco go podleczyć i zanieść do piwnicy, zapowiadając, że to nie koniec męki Pottera.

piątek, 2 września 2016

Prolog

Hogwart... Gabinet nauczyciela OPCMu...
         - Co Czarny Pan wziął od ciebie? - zapytał Moody.
- Krew. - odpowiedział Harry, podnosząc rękę. Rękaw był rozdarty w miejscu, gdzie Glizdogon przeciął mu skórę. Moody wypuścił powietrze w długim, cichym syknięciu.
- A Śmierciożercy? Wrócili? - dopytywał się nauczyciel.
- Tak.. - powiedział Harry. - ...Dużo ich było...
- Jak ich potraktował?... - zapytał cicho Moody. - ...Przebaczył im? - Wtedy Harry nagle sobie przypomniał. Powinien był powiedzieć Dumbledore'owi, natychmiast.
- W Hogwarcie jest jeden z nich! Wrzucił moje nazwisko do Czary Ognia i upewnił się, że dotrwam do końca... - Harry spróbował wstać, ale Moody posadził go z powrotem.
- Wiem, kto to jest. - powiedział cicho
- Karkarow?... - wypalił Harry. - ...Gdzie on jest? Złapał pan go? Jest zamknięty?
- Karkarow?... - powtórzył Moody z dziwnym uśmiechem. - ...Karkarow uciekł, kiedy poczuł palący Mroczny Znak. Wrobił zbyt wielu wiernych sług Czarnego Pana, by chcieć się teraz z nimi spotkać... ale wątpię, żeby uciekł daleko. Czarny Pan ma spo...
- Karkarow uciekł? Ale... ale w takim razie to nie on włożył moje zgłoszenie do Czary? - spytał Potter.
- Nie... - powiedział wolno Moody. - ...Nie, to nie on. Ja to zrobiłem. - Harry usłyszał te słowa, ale nie uwierzył.
- Nie, to nieprawda... - zaprzeczał. - ...To nie pan... to nie mógł być pan...
- Zapewniam cię, że tak. - powiedział Moody. Jego magiczne oko przeniosło się na drzwi, a Harry wiedział, że upewnia się w ten sposób czy nikt nie podsłuchuje ich za nimi. W tym samym momencie Moody wyciągnął różdżkę i skierował ją prosto w Harry'ego.
- A więc przebaczył im?... - zapytał - ...Tym, którzy uciekli? Którzy uniknęli Azkabanu?
- Co? - wydusił Harry. Wpatrywał się w różdżkę, którą skierował na niego Moody. Był to bardzo kiepski dowcip, musiało tak być.
- Zapytałem cię... - ciągnął cicho Moody. - ...czy przebaczył tym szumowinom, które nigdy nawet nie spróbowali go odnaleźć. Tym zdradzieckim tchórzom, którzy nigdy nie poszli dla niego do Azkabanu. Tym bezwartościowym śmieciom, którzy byli dostatecznie odważni, żeby szaleć w maskach na mistrzostwach qudditcha, ale zniknęli natychmiast, gdy wysłałem w powietrze Mroczny Znak...
- Ty wysłałeś... o czym ty mówisz?
- Już ci powiedziałem, Harry... już kiedyś. Jeżeli jest jakaś rzecz, której nienawidzę to Śmierciożercy będącego na wolności. Odwrócili się plecami do mojego pana, kiedy ten potrzebował ich najbardziej. Myślałem, że ich ukarze. Myślałem, że będzie ich torturował. Powiedz, że ich skrzywdził, Harry... - twarz Moody'ego nagle rozświetlił uśmiech szaleńca. - ...Powiedz, że powiedział im, że ja jedyny pozostałem mu wierny... że byłem gotów zaryzykować wszystko, by dostarczyć mu jedyną rzecz, której pragnął ponad życie... ciebie.
- Nieprawda... to... to nie możesz być ty...
- A kto zgłosił cię jako jednego z uczestników wrzucając twoje nazwisko do Czary Ognia pod nazwą innej szkoły? Ja. Kto przestraszył każdą osobę, która mogła próbować cię skrzywdzić lub przeszkodzić ci w wygraniu turnieju? Ja. Kto namówił Hagrida, żeby pokazał ci smoki? Ja. Kto pomógł ci pokazać jedyny sposób, w jaki mogłeś je pokonać? Ja... - wymieniał. Magiczne oko Moody'ego opuściło drzwi. Teraz było skierowane dokładnie na Harry'ego. Kąciki krzywych ust Moody'ego uniosły się jeszcze wyżej. - ...To wcale nie było łatwe, Harry, prowadzenie cię przez te wszystkie zadania bez wzbudzania podejrzeń. Musiałem użyć każdej uncji sprytu, jaką posiadałem, żeby mój wkład nie był widoczny w twoim sukcesie. Dumbledore byłby bardzo podejrzliwy, gdybyś przechodził przez wszystko zbyt łatwo. Kiedy znalazłeś się już w labiryncie, wiedziałem, że mam szansę pozbycia się innych zawodników, żeby oczyścić ci drogę. Ale musiałem też działać wbrew twojej głupocie. Drugie zadanie... wtedy najbardziej bałem się, że wszystko przepadnie. Obserwowałem cię, Potter. Wiedziałem, że nie rozpracowałeś zagadki z jaja, więc musiałem dać ci kolejną wskazówkę...
- Nie dałeś... - przerwał ochryple Harry. - ..Cedrik dał mi wskazówkę...
- A kto powiedział Cedrikowi, żeby otworzyć je pod wodą? Ja. Wiedziałem, że przekaże ci tę informację. Głupcami tak łatwo manipulować, Potter. Byłem pewien, że Cedrik będzie chciał odpłacić ci się za wiadomość o smokach, i tak właśnie zrobił. Ale nawet wtedy, Potter, bałem się, że zawiedziesz... te wszystkie godziny w bibliotece. Nie zdawałeś sobie sprawy, że książka, której potrzebowałeś, była w twoim dormitorium przez cały czas? Zaplanowałem to dużo wcześniej, dałem ją temu Longbottomowi, nie pamiętasz? "Magiczne Śródziemnomorskie Rośliny Wodne i Ich Właściwości". Powiedziałby ci wszystko. Myślałem, że poprosisz wszystkich o pomoc. Longbottom natychmiast by ci powiedział. Ale ty nie zapytałeś... nie zapytałeś... miałeś sobie ten pierwiastek dumy i niezależności, który mógł wszystko zniszczyć... - szydził. - ...Więc co mogłem zrobić? Przekazać informację innemu niezależnemu źródłu. Wspomniałeś na Balu Noworocznym, że skrzat domowy, Zgredek, dał ci prezent na gwiazdkę. Zawołałem skrzata do pokoju nauczycielskiego, żeby wyczyścił jakieś szaty. Zacząłem głośną rozmowę z profesor McGonagall o zakładnikach, którzy zostaną zabrani, i czy Potter pomyśli, żeby użyć skrzeloziela i twój mały przyjaciel poleciał prosto do prywatnych zapasów Snape'a... - Różdżka Moody'ego ciągle wskazywała dokładnie serce Harry'ego. Przez ramię Moody'ego, Harry dostrzegł mgliste postacie poruszające się w Zwierciadle Wrogów - ...Byłeś tak długo w jeziorze, że już myślałem, że utonąłeś, Potter. Ale, na szczęście, Dumbledore wziął twój idiotyzm za szlachetność i wysoko cię ocenił. Znowu odetchnąłem. Oczywiście, dziś w labiryncie miałeś łatwiejsze zadanie, niż reszta zawodników, czyż nie?... - ciągnął Moody. - ...Cały czas patrolowałem okolicę, widziałem wszystko przez żywopłoty i mogłem usnąć wiele przeszkód stojących na twojej drodze. Oszołomiłem Fleur Delacour. Rzuciłem na Kruma klątwę Imperiusa, tak, że wykończyłby Diggory'ego i zostawił ci wolną drogę do pucharu... - Harry gapił się na Moody'ego. To po prostu nie mogło tak być... przyjaciel Dumbledore'a, sławny auror... ten, który złapał tylu Śmierciożerców... to nie miało sensu... w ogóle nie miało sensu. Mgliste kształty w Zwierciadle Wrogów nabrały ostrości, stały się bardziej wyraźne. Harry widział ponad ramieniem Moody'ego sylwetki trzech osób, zbliżające się coraz bardziej i bardziej. Ale Moody nie patrzył na nie. Jego magicznego oko było skierowane prosto na Harry'ego. - ...Czarnemu Panu nie udało się ciebie zabić, Potter, a on tak tego pragnął... - wyszeptał Moody - ...Wyobraź sobie, jak wynagrodzi mnie, kiedy dowie się, że zrobiłem to za niego. Dałem mu ciebie... rzecz, której potrzebował bardziej od innych, by znowu powstać... a potem zabiłem cię dla niego. Będę wyniesiony ponad wszystkich innych... - nagle mężczyzna przyjrzał się Harry'emu, który patrzył na coś za nim. Obejrzał się widząc trzy sylwetki. Dumbledore'a, Snape i McGonagall. To co się stało w następnym momencie trwało trzy sekundy. Najpierw Moody chwycił za włosy Pottera, stuknął różdżką w swoje magiczne oko, a gdy drzwi się otworzyły Harry był już przygwożdżony do torsu mężczyzny celując w jego gardło. - ...Jeden ruch, a on zginie, Dumbledore. - ostrzegł oszust. Wszyscy zatrzymali się. Zapadła cisza.
- Puść go! - zażądał dyrektor.
- Niby dlaczego mam puścić kogoś, kto jest tak cenny dla mojego pana?... - oszust spojrzał na nauczycieli i uśmiechnął się złośliwie. - ...Pożegnaj się z nim, dyrektorku, bo nie wiadomo kiedy go zobaczysz ponownie. Może na jego pogrzebie? - machnął lekko różdżką przy swojej twarzy i zniknęli.
- HARRY! - usłyszeli nim całkowicie stracili troje nauczycieli z oczu.
         Pojawili się przed jakimś dworem.
- Idź!... - syknął mężczyzna pchnąwszy go przed siebie, jednocześnie związując go mocno. Liny, które oplatały nadgarstki Harry'ego, jakby się wydłużyły owijając się wokół ramion przytwierdzając do jego ubrania. Wokół pasa chłopca, co kilka centymetrów, znajdowały się rzemienie, do których liny były przyczepione. Nie mógł się wyswobodzić, choćby chciał i pragnął. Weszli w końcu do budynku. Harry wiedział kogo tam spotka, gdyż z każdym jego krokiem blizna bolała go mocniej. Już tego doświadczył, gdy był na pierwszym roku i pół godziny temu, na cmentarzu. Gdy znaleźli się w holu spotkali Glizdogona. - ...Glizdogonie, powiedz naszemu panu, że mam dla niego niespodziankę. - oświadczył. Niski człowieczek natychmiast wszedł na górę, a oni za nim. Stanęli tuż przed drzwiami. Nie minęło dużo czasu, gdy Pettigrew wrócił.
- Pan zaprasza do środka i pyta się kto mu zakłóca spokój. - powiedział z lekkim uśmiechem. Oszust także się uśmiechnął powiedziawszy.
- Zaraz się dowie. - powiedział tylko, po czym wepchnął bezceremonialnie Harry'ego do pomieszczenia, aż ten jęknął i zatoczył się. Przy tlącym się kominku stał zniszczony fotel, a w nim jakaś postać...